Chcemy więcej. Kiedy mamy piękne mieszkanie, chcemy jechać na drogie wakacje na drugim końcu świata, a gdy już to zrobimy, chcemy mieć więcej, więcej i więcej… Co jakiś czas przez hałas głosów mówiących, że „więcej” jest dobre, przebija się kilku wytrwałych mówców, którzy przekonują nas, że „mniej” może być jeszcze lepsze. Zastanawiamy się, czy te głosy mają racje. I wtedy dochodzimy do wniosku, że musimy zmienić radykalnie swoje życie – mieć mniej, bo to lepsze, czyni nas w jakiś magiczny sposób szlachetniejszymi i szczęśliwszymi.
Umiar, prostota, oszczędność…
Zdawałoby się, że minimalizm to moda, która powstała w odpowiedzi na konsumpcjonizm. Poza generalną popularnością przekonania, że musimy mniej eksploatować nasz świat urosła w nas także niechęć do zgiełku, nadmiaru reklam, ofert i przekonywań, że im więcej rzeczy dookoła nas, tym gorzej się czujemy.
Minimalizm, który może nam się spodobać, nie oznacza ascezy, lecz robienie porządku – w rzeczach osobistych, ale także w relacjach z innymi ludźmi. Porządek ten polega na usuwaniu elementów, które są zbędne, ale także takich, które hamują nas w rozwoju i zmianie na lepsze. Mówi się, że wszelkie rzeczy, które zalegają w naszych domach i które z takim trudem staramy się poupychać w każdym koncie, podnoszą nasz stres i zmęczenie. Nie od dzisiaj wiadomo, że bałagan nie pomaga oczyścić umysłu, wywołuje rozkojarzenie i nie pozwala odpocząć.
Porządkowanie, które wciąga…
Chociaż może się to zdawać niewyobrażalne, dla tych którzy rzadko cokolwiek sprzątają i wyrzucają, porządkowanie wciąga. Niektórzy wiedzą, że gdy zaczynasz przeglądać swoje stare rzeczy, nagle zauważasz, że nie możesz przestać. To wciąga i za chwilę jesteś otoczony dwoma stosami – elementów, które są Ci potrzebne i elementów, które trzymamy przez wspomnienia, a czasami tylko dlatego, że zapomnieliśmy je wyrzucić. Kiedy w pomieszczeniu robi się więcej przestrzeni, w naszej głowie też robi się miejsce na więcej myśli.
Bycie minimalistą to proces – nie można nim zostać z dnia na dzień. Nie chodzi tylko o posprzątanie mieszkania. Najpierw wprowadza się powierzchowne zmiany – w szafach, finansach, swoich planach i relacjach. Czy umiar może być dobry? Czy ograniczenie bodźców może sprawić, że nasze życie stanie się bardziej kolorowe? Z całą pewnością mając mniej, można więcej czasu poświęcić na zrozumienie głębi zjawisk, które często umykają nam w chaosie codzienności właśnie dlatego, że nie potrafimy zrobić w nich porządku.
Kilka rzeczy w jednej
Dzisiaj korzystamy z wielu gadżetów. Telefony, odtwarzacze mp3, komputery. Ich funkcje można zamknąć zwykle w nie więcej niż dwóch urządzeniach. Im mniej zabawek, które na co dzień nas rozpraszają, tym lepiej. Warto także segregować informacje, żeby nie dopuszczać do siebie zbyt wiele medialnego szumu. Sprawia on, że zamiast być dobrze poinformowanymi, jesteśmy przesyceni i zmęczeni.
Ale jak uporządkować swoje relacje?
Gromadź doświadczenia i wspomnienia, a nie rzeczy. Wspomnienia co prawda blakną z czasem, ale warto pamiętać, że chociaż przedmiot przypomina nam o tym, że jakieś wydarzenie miało miejsce w Waszym życiu, nie będzie on w stanie odbudować tego, co już zapomnieliście.
Czasami wybieramy się na różne spotkania ze znajomymi naszych znajomych, znajomymi naszych rodziców, rodziną, z którą wypada się spotkać. Warto zastanowić się, które randki, spotkania z bliskim są dla Ciebie ważne. Nie mamy wiele czasu. Większość z nas osiem godzin dziennie spędza na pracy, której nie lubi. Pozostały po powrocie czas powinniśmy przeznaczyć na pielęgnowanie istotnych relacji i robienie rzeczy, które lubimy i które nas wzbogacają. Aby móc to robić, musimy czasami powiedzieć komuś „nie”.
Minimalizm nie jest sposobem na szczęście. Samo uporządkowanie swojego życia jest dobrym krokiem w stronę szczęścia, ale to dopiero krok na bardzo długiej drodze do spełnienia.