Przełomem był jednak moment, w którym zaczęłam poszukiwać towarzystwa. Jasne, mieliśmy wspólnych znajomych, ale czy to oznacza, że mogliśmy spotykać się z nimi tylko jako para? Sama czułam się w ich gronie równie dobrze, a dzięki nim nie byłam tak samotna. Okazało się, że nie taki diabeł straszny – choć w naszej grupie są same małżeństwa, ich zachowanie w żadnym momencie nie było dla mnie przykre. Wprost przeciwnie: to właśnie te nasze spotkania wspominam najlepiej. Czasami my, kobiety wychodziłyśmy też same, tylko w babskim gronie. Szłyśmy wtedy do kina, na kawę lub kręgle. Te okres dał mi coś bardzo ważnego: odkryłam, jak wielkim wsparciem mogą być dla mnie przyjaciele. Jeśli czułam się szczególnie fatalnie i doskwierała mi dojmująca tęsknota, zawsze mogłam zadzwonić do koleżanki, która za godzinę pukała do drzwi z kawałkiem ciasta i butelką wina.
Jak przetrwać rozłąkę?
Każdy związek przechodzi lepsze i gorsze chwile – niezależnie od tego, czy partnerzy spędzają ze sobą niemal każdą chwilę, czy jest między nimi znaczna odległość. Powszechnie uważa się jednak, że małżeństwo powinno być razem, by się od siebie nie oddalić i móc prowadzić wspólne życie. Niestety, nie zawsze jest to możliwe, a coraz więcej par wybiera choćby czasową rozłąkę np. z powodu emigracji zarobkowej. Z pewnością taka sytuacja nie należy do łatwych: w grę wchodzi tęsknota, zazdrość, brak wiedzy o tym, co w danym momencie robi i gdzie znajduje się ukochana osoba, a także coraz mniej wspólnych tematów do rozmów. Czy to oznacza, że nawet stosunkowo krótki wyjazd służbowy jednego z partnerów poważnie zagraża wzajemnej więzi? Niekoniecznie – jak pokazują prawdziwe historie, przy odrobinie wysiłku można sobie z tym poradzić.
Nigdy nie lubiłam rozstawać się z moim mężem. Od kiedy jesteśmy parą, niemal wszystko robiliśmy wspólnie. Najpierw razem studiowaliśmy, a więc w naturalny sposób dzieliliśmy codzienność. Mieliśmy także wspólne zainteresowania i przyjaciół. Zresztą, nie oszukujmy się: chyba każda zakochana para chce spędzać ze sobą każdą chwilę, zwłaszcza na początku znajomości. Hormony buzują, człowiek czuje się jak „na haju” i ma na nosie różowe okulary. Ukochana osoba wydaje się najciekawsza, najpiękniejsza, najbardziej zabawna i inteligentna – po prostu idealna! Po co rozstawać się z kimś, przy kim czujemy się tak wspaniale.
Otoczenie wieszczyło, że ten etap nie może trwać wiecznie. Że po kilku latach skończy się faza zauroczenia, a zacznie „prawdziwe życie”, a wraz z nim potrzeba czasu i przestrzeni tylko dla siebie. Znajomi i rodzina twierdzili, że żadna para nie jest w stanie wytrwać w takiej symbiozie. Rzeczywiście, po studiach nasze życie nieco się zmieniło: ja zaczęłam pracę na własny rachunek, a mój partner zatrudnił się w międzynarodowej korporacji. Z drugiej jednak strony, zamieszkaliśmy ze sobą, więc mimo wszystko spędzaliśmy razem bardzo dużo czasu. Wspólnie jedliśmy posiłki, chodziliśmy do kina, na siłownię i spotykaliśmy się z przyjaciółmi. Związek kwitł, a my zaręczyliśmy się i zaczęliśmy planować ślub. Była to kolejna rzecz, która nas łączyła i wymagała wspólnej aktywności. Razem wybraliśmy salę weselną i kościół, przeglądaliśmy tysiące ofert fotografów i kamerzystów, kolorów serwetek oraz wzorów zaproszeń, chodziliśmy na nauki przedmałżeńskie i lekcje tańca, próbowaliśmy dań weselnych i tortów. Przygotowania były niezwykle stresujące i czasochłonne, ale dały nam wiele satysfakcji. Niestety, bardzo mocno nadszarpnęły również nasz domowy budżet, a przecież w najbliższej przyszłości planowaliśmy rozejrzeć się za własnym mieszkaniem.
Ślub, wesele i podróż poślubna to było spełnienie naszych marzeń. Niestety, po tych wszystkich szaleństwach trzeba było wrócić do rzeczywistości. Nie, żebyśmy nie lubili swojego życia – wciąż było wspaniałe. Jednak tym, co trochę weszło między nas, okazała się kariera. Oboje uwielbiamy swoją pracę, ale nie zawsze przynosiła ona takie dochody, jakich byśmy oczekiwali, zwłaszcza w okresie wielu dużych wydatków. Kiedy więc mój mąż otrzymał awans, początkowo byliśmy zachwyceni. Nowe stanowisko oznaczało wyższą pensję, ale miała ona swoją cenę – praca miała wiązać się z zagranicznymi wyjazdami. Czasami mogły być kilkudniowe, czasem kilkutygodniowe, a nawet dłuższe. Kiedyś nigdy nawet nie wzięlibyśmy pod uwagę takiej możliwości, jednak teraz poważnie ją rozważaliśmy. Byliśmy w trakcie załatwiania kredytu na mieszkanie, a moja działalność nie szła najlepiej. W końcu uznaliśmy, że nasza miłość jest na tyle silna, że przetrwa rozłąkę, a gra jest warta świeczki – w końcu w ten sposób mój ukochany będzie mógł się rozwijać, a zarobione przez niego pieniądze posłużą do spełniania kolejnych naszych marzeń.
Już pierwsze, kilkudniowe wyjazdy męża były dla nas bardzo trudne. Nie mogłam odnaleźć się w pustym mieszkaniu, w którym na każdym kroku znajdowałam kolejne ślady jego niedawnej obecności. Często mówi się, że trudniej ma osoba, która zostaje „na starych śmieciach” i to chyba prawda. Zwłaszcza, że mój ukochany miał mniej czasu na tęsknotę – nie wyjechał przecież na wypoczynek, a do pracy. Mimo wszystko dla żadnego z nas nie była to przyjemność. Po każdym z tych wyjazdów czekała nas jednak nagroda: krótkotrwała tęsknota sprawiała, że rzucaliśmy się sobie w ramiona, „wygłodniali” swojego towarzystwa. Nasi znajomi mówili, że wyglądamy, jakbyśmy dopiero co się w sobie zakochali. Doszliśmy do wniosku, że takie kilkudniowe wyjazdy nie są w stanie zrobić nam krzywdy, a jedynie umacniają nasze wzajemne uczucia.
Po jakimś czasie przyszła jednak większa próba – półtoramiesięczny wyjazd niemal na drugi koniec świata. I znowu pojawiły się mieszane emocje: z jednej strony było to dla męża wielkie zawodowe wyróżnienia, a z drugiej stres dla nas jako pary. Trudno było nam wyobrazić sobie taką sytuację, ale mąż nie mógł zawieść szefa. Poza tym, przecież już dawaliśmy sobie radę z czasem spędzanym osobno, prawda
Niestety, rzeczywistość okazała się równie trudna, a może nawet trudniejsza od tego, co sobie wyobrażałam. Po wzruszającym pożegnaniu na lotnisku wróciłam do domu i… rozpłakałam się. Kompletnie nie wiedziałam, jak sobie poradzę. Zdałam sobie sprawę, że od kilku lat nigdy nie rozstaliśmy się na dłużej niż kilka dni, a i to zdarzało się rzadko. Półtora miesiąca brzmiało dla mnie jak wieczność. Wszystkie te rzeczy, które zawsze robiliśmy razem, będę musiała robić sama. Nie znoszę spać w pustym łóżku i samotnie jeść kolacji. Umiem o siebie zadbać, nie mam problemów z zapłaceniem rachunków czy pojechaniem do mechanika z zepsutym samochodem. Chodzi o kwestie emocjonalne – mój mąż jest moim najlepszym przyjacielem i zwyczajnie tęskniłam za jego towarzystwem.
Początkowo miałam problem z takimi głupotami jak robienie zakupów i gotowanie dla jednej osoby (uważałam, że to bez sensu, ale przecież coś musiałam jeść), samotne oglądanie nowego odcinka serialu, który oboje lubimy czy samotny relaks w przeraźliwie pustym domu. Wszystkie domowe sprawy spadły tylko na mnie. Wiedziałam, że dobrze byłoby spotkać się ze znajomymi, ale to była kolejna rzecz, którą zawsze robiliśmy razem. Zastanawiałam się, jak będę się czuła w towarzystwie samych par? Czy to nie sprawi, że będę tęskniła jeszcze bardziej? Ale przecież nie mogłam zamknąć się w czterech ścianach na tak długi czas – życie toczyło się dalej, a ja musiałam odnaleźć się w nowej sytuacji, zwłaszcza, że tego typu wyjazdy mogły się powtarzać.
Oczywiście, naszemu pokoleniu jest łatwiej: mamy telefony komórkowe i internet, dzięki czemu możemy pozostawać w stałym kontakcie. Tata mojej koleżanki ze szkoły był marynarzem i pamiętam, jakie to było trudne. Rodzina nie miała z nim kontaktu miesiącami… My mogliśmy wysłać sobie SMS-a w ciągu dnia i porozmawiać na Skype’ie, co bardzo nam pomagało.
Miewałam chwile słabości, ale postanowiłam znieść tę sytuację z godnością. W końcu to była nasza wspólna decyzja, a jego praca miała być dla nas drogą do lepszego życia. Wiem, że wiele par w takich momentach doświadcza konfliktów, bo w grę wchodzą zazdrość i podejrzliwość. Postanowiłam, że ja nie wpadnę w tę pułapkę. Nadal myślałam o nim jak najlepiej i traktowałam jak najlepszego kumpla. Szczerze rozmawialiśmy o tym, co zdarzyło nam się w ciągu dnia i jeśli w jego opowieściach pojawiały się jakieś kobiety, koleżanki, wiedziałam, że mogę być spokojna – wciąż jesteśmy ze sobą szczerzy i sobie ufamy. Wiedziałam, że mnie kocha i za mną tęskni, bo wciąż mi to okazywał.
Po jakimś czasie samotne wieczory przestały być tak nieprzyjemne. Wciąż mocno tęskniłam i bywałam smutna, jednak nauczyłam się spędzać czas sama ze sobą. Przyznam, że po latach ciągłego bycia razem było to dla mnie ciekawe doświadczenie. Złapałam się na tym, że z utęsknieniem czekam na chwilę, kiedy będę mogła wziąć gorącą, aromatyczną kąpiel, położyć się na kanapie z książką czy obejrzeć film. Oglądałam wszystko to, czym nie byłby zainteresowany mój mąż. Kiedy wspólnie decydowaliśmy o seansie, często musiałam rezygnować z czegoś, co miałam ochotę zobaczyć, ale mój partner niekoniecznie. Teraz mogłam nadrobić wszystkie kiczowate produkcje z Reese Witherspoon i ukochaną fantastykę. Nauczyłam się dbać o siebie. Moje posiłki przestały ograniczać się do kanapki złapanej w biegu – zaczęłam je celebrować. Już nie było mi szkoda ugotować czegoś smacznego tylko dla siebie i ładnie to podać. Zrozumiałam, że nasze życie i satysfakcja z niego składają się z takich małych przyjemności. Kawałek czekolady, spacer po parku, ulubiona sałatka czy staranny manicure – to wszystko sprawiało, że czułam się lepiej. Popołudniami opowiadałam mężowi o tym, co przeczytałam i obejrzałam, dzięki czemu mieliśmy kolejne tematy do rozmowy.
Czy istnieje jakaś recepta na przetrwanie rozłąki w związku? Nie wiem. U mnie sprawdził się częsty kontakt z mężem i jednoczesne dbanie o życie w kraju: rozwijanie się, robienie przyjemnych rzeczy i wychodzenie do ludzi. Z jednej strony uważam to doświadczenie za coś niezwykle cennego, a z drugiej upewniłam się, jak ważny jest dla mnie mąż. Nie chcę, by nasze życie już zawsze wiązało się z takimi okresami rozłąki. Dlatego postaramy się tak pokierować swoją sytuacją zawodową, by w przyszłości nie były one konieczne. Wiem jednak, że gdyby zdarzył się kolejny taki wyjazd, nasz związek bez problemu by go przetrwał.