Asekurujemy się. Nie wszyscy mamy silne relacje. Często bywa, że decydujemy się na związek „na przeczekanie”. To tzw. situationship Tworzenie czegoś prawdziwego jest trudne, wymaga odwagi, a my często rzucamy się w nowy związek zaraz po starym, wciąż jeszcze zranieni, wciąż jeszcze „chorzy” na to, co było. Zaczynamy bać się bliskości, chociaż tego nie rozumiemy.
O co chodzi z tym asekurowaniem się?
„Miałam koleżankę, która mówiła, że ma tradycyjne podejście do związków, tj. nie ma żadnego „związku”, póki facet nie zapyta się oficjalnie, czy dziewczyna chce z nim być… Randkowała więc z kilkoma tak długo, póki jakiś oficjalnie nie zadeklarował jej uczuć.”
Asekuracyjne podejście do związku to podejście w stylu „jest fajnie”, ale jakby nie było, to wyjdę na kawę z tym kolegą, pójdę na imprezę z tą koleżanką. Nie ma powodu do kłótni, bo nie ma wspólnych zobowiązań. Nie pokłócicie się o pieniądze czy niezmyte naczynia. Niby coś się dzieje między mną a kimś innym, ale na wszelki wypadek podtrzymuję jeszcze inne kontakty z osobami, z którymi można by stworzyć związek. Jednocześnie nie tylko nie jesteśmy w pełni zaangażowani w tworzenie relacji z tą „główną” osobą, ale też wysyłamy innym znajomym mylne sygnały, że jesteśmy nimi zainteresowani.
Dziecinne? Ale robi to wielu z nas. Zdawać by się mogło, że to nic nowego, bo przecież zawsze na przestrzeni dziejów zdarzali się nielojalni partnerzy, nałogowo flirtujące z obcymi osoby, tacy, którzy robili nadzieję innym, mimo że nie mieli ochoty się angażować.
Styl życia wpływa na sposób, w jaki budujemy relacje?
Niektórzy psychologowie twierdzą, że to dzięki internetowi o wiele łatwiej tworzyć nam powierzchowne relacje. Zapewnienie kogoś o silnych uczuciach na Facebooku jest dla nas łatwiejsze niż spojrzenie komuś w oczy. Niektórzy badacze idą o krok dalej i uważają, że zmiany w codzienności zwykłego człowieka też wpływają na to, że dużo trudniej jest nam tworzyć poważne relacje.
Dużo podróżujemy, często zmieniamy pracę, przeprowadzamy się. Nasze życie jest pełne ciągłych zmian. Czy to możliwe, że przez to nie tylko ciągle zmieniają się nasze uczucia, ale my sami też nie jesteśmy w stanie upewnić się o ich prawdziwości? Takie rozwiązanie jest łatwe i przyjemne, bo mamy z kim spędzić czas, wyjść na miasto, uprawiać seks, ale nie musimy tworzyć „związku na 100%”. Tylko niestety bardzo często łatwo o różność wzajemnych oczekiwań, a to powoduje pojawienie się frustracji i poczucia zranienia lub nawet oszukania.
Brak symetrii w związku
W ubiegłych latach wiele portali pisało o tzw. Situationship — związku z wygody. Teoretycznie mamy stałą relację z jedną osobą, ale zatrzymała się ona tylko na etapie zaspokajania jakichś wybranych potrzeb – chodzenia na randki, seksu, spędzania wolnego czasu razem. Wszystko to bez romantycznej otoczki, bez oczekiwań wielkiej miłości i obiadów u Twoich rodziców. Łatwo i szybko przekonujemy się, że nie jesteśmy dla kogoś tak ważni, jak myśleliśmy lub jak byliśmy zapewniani. Wiadro zimnej wody na głowę — nieprzyjemne, a jednak niewystarczające. Kiedy się zaangażujemy, niełatwo jest po prostu obrazić się na tego, kto nas wykorzystał i odejść. Po jakimś czasie zabiegasz o kontakt, ale mimo barwnych reportaży na social media z weekendowych zabaw z innymi osobami nasz „partner” pozostaje nieuchwytny?
Jeżeli jedna osoba jest zainteresowana relacją, a druga jedynie raz na jakiś czas podzieli się skrawkiem swojego życia, warto się zastanowić, czy o to nam chodzi? Czy to nam wystarcza? Situationship może niestety stać się wstępem do toksycznej relacji. Nie chcesz się w to angażować. Kiedy uzależnimy się emocjonalnie od drugiej osoby, naprawdę trudno jest odpuścić.
A jeżeli to ja jestem tą osobą, która bawi się w związki „na przeczekanie”?
Nie wiesz, czego chcesz, ale czujesz, że potrzebujesz… Emocji, wrażeń, miłości, bezpieczeństwa? Jeżeli ktoś zainteresował Cię na tyle, żeby w ogóle się z tym kimś spotykać, spróbuj zastanowić się, dlaczego nie chcesz iść w to na 100%? Może wcale jeszcze nie jesteś gotowy/a na stały związek. A może po poprzedniej porażce nie wierzysz w siebie i w to, że stały związek może Ci wyjść.
Analizując te różne komentarze pod artykułami sprzed roku — dwóch można zauważyć, że wiele osób chwali sobie takie rozwiązanie. W Internecie liczni piszą, że po trudnym związku, na długiej delegacji czy wymianie studenckiej potrzebowali kogoś bliskiego, kto wsparłby ich na duchu, spędził czas wolny, wyskoczył na miasto, ale obie strony wiedziały, że taki układ kiedyś się skończy. Miło i bez zobowiązań. Czy to możliwe, żeby żadna ze stron nie zaangażowała się w taką relację za bardzo?
Nie „sabotujmy” miłości — mówmy o swoich potrzebach
Najgorszą chyba decyzją jest wejść w związek, żeby poprawić sobie samopoczucie. „Ktoś fajny chce ze mną być, to chyba znaczy, że ja też jestem niczego sobie?”. Powtórzyć trzeba — nie pierwszy raz na tym blogu — związek może dawać Ci radość i szczęście tylko wtedy, kiedy już potrafisz być szczęśliwy sam ze sobą. Jak kochać innych, nie potrafiąc kochać siebie? Wiemy, że boisz się cierpieć. Nikt z nas tego nie lubi. Jeżeli nie wierzysz jeszcze w tą relację, może warto wycofać się i popracować nad sobą. Może nie trzeba zatrzaskiwać za sobą tej furtki. Można przecież powiedzieć, że nie jesteś jeszcze gotowy/a — brak gotowości na coś to żadna zbrodnia.
Jeżeli zaś uważasz, że taki „układ” jak związek na przeczekanie jest dla Ciebie sensownym rozwiązaniem, uświadom o tym drugą osobę w relacji. Chodzi o to, żeby każdy wszedł w ten układ z pełną świadomością.
A co ty sądzisz o tego rodzaju relacjach? Czy ułatwiają przetrwanie trudnego okresu w życiu? A może polegają według Ciebie na wykorzystywaniu drugiej osoby?